Nigdy bym nie pomyślała, że przyjdzie mi spędzić dzień w mieście stricte sanatoryjnym 🙂 Ale skoro tak się już poukładało, mam za sobą zwiad terenu, jakby kiedyś na stare lata przyszło mi się kuracjuszować. Wniosek z pobytu jest jak na razie taki – dbajmy o zdrowie co by jak najdłużej odwlec ten moment 🙂
(Puf mówi „Matron, serio? Tu nawet goferów nie ma…”. Bu mówi „Matron czad, dawaj, zapolujemy se na te fontanny!”)
(Ogółem to jest ładnie. Szczegóły architektoniczne robią wrażenie, na tyle, że jest na czym oko zawiesić. Przy czym nadal według mnie jest to zawieszenie oka na max 1 dzień. Na dłużej zabraknie punków zawieszenia. No chyba, że ktoś jest pasjonatem 🙂 )
Kwiatostan Ciechocinka napawa radością. Kwiaty, gazony, donice, rabaty, dla każdego coś miłego. I do tego parki. Z dużą ilością kwiatów rzecz jasna. Jeśli ktoś chce pochillować, posiedzieć na ławce i porobić coś co ja nazywam przyjemne NIC, Ciechocin będzie w sam raz na toto w ładnym otoczeniu. A! I fontanny – kilka, szału nie robią, ale są, więc już jest fajniej.
(Jak widać sucze wielkiej ekscytacji na widok chabazi nie przeżywają, ale przynajmniej mamy fotę na innym tle niż górskie kamulce :D)
I na koniec tężnie. Ładne, duże, działające. W ilości sztuk 3. Na teren wokół wejść można po uiszczeniu opłaty – mnie kosztowało to 3,50. Bilecik należy zachować, nie zgubić, ponieważ można spodziewać się kontroli. Nie rozumiem skąd te opłaty, ale ok, nie jest to jakaś horrendalna cena jak za możliwość obejrzenia a nawet macnięcia czegoś co większość wie jak wygląda na zdjęciu ale niewielu widziało na żywo.
Na tężni nr 1 znajduje się taras widokowy, niestety z 2 psami w tym jednym panikującym na widok schodów postanowiłam zwiedzić taras w pobliskiej knajpce i zafundować sobie widok na obiad 🙂 INFO o tężniach i cennikach.
Co do jedzenia. Miastko niepsiolubne w mojej opinii. Oczywiście, na zewnątrz można sobie usiąść, zjeść i to w towarzystwie piesełka. I tyle. Raz tylko chciało mi się wdać w dłuższą rozmowę w restauracji w której zjadłyśmy z Matką Moją Jedyną pyszna kolację (sucze wyjątkowo grzecznie zostały same w pokoju <3). Szefowa poinformowała mnie, że to pierwszy raz kiedy ktoś się jej o coś takiego pyta i nie jest w stanie odpowiedzieć. To ciekawe, sądząc po ilości yorków, shih tzu’ów i maltanów jakie widziałam na ulicach – wysyp prawdziwy. Po dopytaniu czemu nie wie i czy mogłaby podać konkretną odpowiedź – można czy nie? Dowiedziałam się, że raczej chyba nie, ponieważ Pani jest pewna, że moje psy będą nieszczęśliwe, kiedy będą musiały siedzieć w knajpie. To coś nowego. Okazuje się, że się pastwię nad Pufą od 2 lat. Szczególnie to widać kiedy pies po ciamkaniu jakiejś suszki, wydrapaniu przez obsługę idzie spać pod stolikiem i trzeba go intensywnie dobudzać kiedy wychodzimy 🙂
Podsumowując, mimo mojego szczęścia pogodowego (pada, leje, prześwit! pada, pada), udało nam się połazić po mieście i mogę przylepić kolejnego kropka na mapie miejsc, w których byłam z piesełem (piesełami?). Mimo mojego szczęścia noclegowego – zaraz po przybyciu i zaparkowaniu, zadzwonił Pan z pensjonatu informując że w nocy pensjon zalało i czy nie mogłabym sobie czegoś innego znaleźć (nie mogłam, koniec końców jednak nocleg był gdzie być miał i nawet ciepła woda była, a miało nie być 🙂 ) miałam kwaterę OK, bez śniadania, ale byłam w całym obiekcie sama samiuśka i mogłam spokojnie zostawić sucze same w pokoju – chcecie drzeć papę, proszę bardzo 😉
Mimo problemów z dojazdem – GPS taki wesoły – jedziesz po S8/A2 – stara co to za droga, toż to nie istnieje, chodź pojedziemy przez wiochy, zawracaj! Udało mi się dotrzeć na miejsce bez problemów, a nawet wybrać się do Torunia i też nie zabłądzić 😀