Jedni nazywają to niespokojnym duchem, inni owsikami w tyłku. Niezależnie jednak skąd to się bierze, objawia się to potrzebą przemieszczania się, poznawania, robienia CZEGOŚ. I ja tak mam. Chyba od zawsze, więc może geny? Albo, idąc nurtem mojej podyplomówki, może wychowanie i wpływ rodzicieli? Nieważne. Ważne, że tak jest. A skoro ja tak mam, zostały na to skazane też suczydła. Decyzja czwartkowa zaowocowała poranno-piątkowym zapakowaniem się do białasa i wyruszeniem w drogę. Destynacja – Szklarska Poręba, bo przecież w górach jest wszytko to co kocham. Ale jak już kulamy się w tamtym kierunku to czemu by nie skoczyć do sąsiadów, póki nam jeszcze Schengen nie znieśli i uraczyć się nie tylko górami ale i cywilizacją?
Będę szczera. Nie tylko dla Liberca jako miasta tu jechałam. Jechałam dla smażonego sera! Uwielbiam, ubóstwiam i dziękuję opaczności, że nie mieszkam bliżej granicy lub o zgrozo w Czechach! Żywiłaby się tylko tym, zagryzając Fiodorkami, koniecznie białymi, zmieniając się w wielką serową kulkę błogości 🙂
Czyli po raz kolejny zwiedzanie miasta się odbyło, jednak determinowane poszukiwaniami miejsca gdzie mogłabym się raczyć hermelinem i gdzie sucze będą mile widziane. I takowe miejsce zostało znalezione, zaraz w centrum i gorące je polecamy. Trochę taki bar mleczny, masa ludzi jaka się przewijała przez knajpę, ewidentnie tylko na szybki obiad.
A po jedzeniu, za dobre sprawowanie należy mi się kawka. Jest to moje prawo, które będę egzekwować. I znowu poszukiwania. Bo ma być ładnie, lubię kiedy w miejscu gdzie przebywam, coś mnie urzeknie. Nie musi być drogo i bajerancko, znowu musi być to coś. I coś, a nawet więcej znalazłam w Saber cafe.
I teraz to, czym rozczarowałam sama siebie. Nad miastem góruje szczyt Jested majestatyczny, ze stacją narciarską, kawiarnią i restauracją na szczycie. Jak tylko go zobaczyłam na żywo, dojeżdżając do miasta, wiedziałam – tam chcę się wdrapać.
Ale stado nieprzygotowane, nieubrane, treki w bagażniku, geterki górskie na dnie torby. Plan został powzięty taki: dziś zwiedzamy cywilizację, jutro najwyżej wracamy i szczytujemy. Plan dobry, ale jakież było moje zdziwienie kiedy wieczorem próbowałam palcem po mapie zaplanować trasę naszej wspinaczki. Szlaków jak na lekarstwo. I nagle szok i niedowierzanie. Internety nie kłamią, więc próba zaprzeczenia nie miała sensu – na Jested można wjechać. Autem. Na sam szczyt. Tam się nie wchodzi. Tam się wjeżdża, autem bądź kolejką.
Tak więc widoków nie było, zdjęć majestatycznych też nie. Ale mamy punkt do zwiedzenia na kolejny raz. Dobre i to.
Porada moja dla mnie szczególnie: wyjazdy na hurra są fajne, ale wolę bardziej się przygotować, cierpię z braku tych opisywanych cud miód widoków.
SUPER i fajnie ze z piesełkiem?, proszę o więcej