Wro na piątek

Siedzenie w domu, szczególnie kiedy pogoda dopisuje to absolutnie nie w naszym stylu. Mamy, moim zdaniem, szczęście mieszkać w dużym mieście, które oferuje mnóstwo opcji spędzenia części dnia, bez ponoszenia większych kosztów. Jakoż że piątek do południa mogłam zrobić sobie prawie wolny, a 1/3 naszego 3-egzemplarzowego stada zarabiała na nasz przyszły, wrześniowy urlop postanowiłam zabrać sierścioka na rozchodzenie po mieście, przed jutrzejszym planowanym dogtrekkingiem w Przesiece. Oto co zdążyłyśmy „zaliczyć” po drugim śniadaniu a jeszcze przed obiadem.

Jeśli ktoś jeszcze nie wie, informuję: uwielbiam targi staroci, różności, szroty i wszystkie miejsca gdzie można trafić na niespotykane w żadnym sklepie cudeńka. A jeśli są dodatkowo antykami.. lepiej żebym nie miała przy sobie za dużo gotówki 🙂 Wcześniej pisałam o Giełdzie Staroci pod Iglicą, odbywającej się co miesiąc (terminarz 2015 tu tu, a nasz wizyta tu tam). Tym razem byłyśmy na Giełdzie na ulicy Gnieźnieńskiej (terminarz też tu tu).

 

 

 

 

(Jak widać na giełdzie jest prawie wszytko, chociaż z ciężkim sercem muszę przyznać, że przez ostatnich kilka lat, giełda bardzo się skurczyła. Nie wiem czy jest to kwestia mniejszego zainteresowania czy tego, że może wszystkie antyki są już wykupione? Na pewno to targowisko jest o wiele mniej komercyjne niż to pod Iglicą, nastawione chyba bardziej na zagranicznych turystów, przez co ceny na Gnieźnieńskiej są o wiele bardziej przystępne.)

Wstęp płatny 2 zł, Pufa za darmo, mile widziana, swoja drogą nie była jedynym odwiedzającym psem.

Po tak produktywnym mentalnie początku musiałyśmy zregenerować siły i pocieszyć się, ponieważ tym razem nie zdobyłyśmy żadnych artefaktów. Kierunek Rynek. Na szczęście byłyśmy zmotoryzowane. Tym razem trafiłyśmy do Boo Cafe. Ceny OK, obsługa przemiła! Micha z wodą w ofercie, ale Hrabiostwo i tak pije ze swojej, którą ja zawsze muszę taszczyć. Jedyny minus knajpy – zimna, kafelkowana podłoga. I znowu dobrze, że na każde wyjście targam wyjściowy kocyk, bo albo pies by stał, aż ja nie zmęczę kawy, albo, bardziej prawdopodobne, musiałybyśmy szukać innego lokalu (ja się pytam, jak ten pies mógł być kiedykolwiek w schronie, jak teraz jest tak wydufany, a my nie rozpuszczaliśmy! 🙂

 

( Własny kocyk – jest. Własna micha- jest. Własnopyskowo nachlapane- jest. Uroki posiadania brodatego sznupa 🙂 )
Na koniec główny cel przyczłapania się na Rynek – Ręki Dzieła Fest! Tez już byłyśmy miesiąc temu (relacja była tu). Teraz specjalnie żeby odwiedzić Malina Crafts Pets i wybrać sobie (Pufie) ciucha. Jestem zakochana w chustach, a dla muchy jestem gotowa prowadzać czasem Pufiozę w obroży 🙂

 

 

 (Pufie też się chyba spodobał nowy imidż, od początku wiedzieliśmy że to celebrytka :))

Okazuję się zatem, po raz kolejny, że w mieście, w którym mieszka się już dobrych kilka lat, można ciekawie spędzić kilka godzin, a co najważniejsze z psem. Polecamy 🙂

Dodaj komentarz