Wiele z naszych wypraw jest planowanych pod dwoma kątami – gdzie my mamy ochotę jechać i gdzie będzie dobrze psom. Nie pojedziemy za granice żeby zwiedzać muzea i galerie, a piesy trzymać w hotelowym pokoju. Taki wyjazd organizujemy sobie wtedy, kiedy „dziadkowie” ochoczo przyjmują do siebie suczydła na kilka dni 🙂
Ale tym razem nasza wyprawa, pierwsza z mam nadzieję kilku, została zorganizowana ewidentnie pod moje gusta – powrót do dzieciństwa, marzenia o zostaniu Indiana Jones’em, ale bez wątku ścigania się z nazistami, przypadł jednak do gustu i Pufie (groszki za pozowanie, dobry deal, Matron) i Bu (badyle można ganiać wszędzie), a P.? Cóż – zrobiłam pyszne kanapeczki i herbatę w termosie <3
Wracając do tematu co też nas.. no dobrze, mnie podkusiło żeby przez bite pół dnia kulać się po okolicach Wro. Zawsze było dla mnie coś fascynującego w historii. Ale nie tej w szkole, z datami do nauczenia się i kwestiami dynastycznymi Oldenburgów. Bardziej w obrazku tomiszcza, z którego zdmuchuje się warstwę kurzu, żeby spomiędzy pachnących kartek wyczytać jakąś zagadkę i rozpocząć poszukiwania zaginionego skarbu. A że przyszło mi i mieszkać i absolutnie zakochać się w Dolnym Śląsku, idealnie się złożyło. Bo gdzie indziej znajdę tyle legend, teorii spiskowych, ukrytych fabryk, sztolni, o zakopanych pociągach nie wspominając.
Poddając się tym wszystkim motywatorom pogrzebałam w Internetach, trafiłam na książkę do której się na razie nie odwołam bo jestem na etapie oglądania obrazków, ale kiedy tylko przejdę do części z literkami na bank podzielę sie odczuciami 🙂 Zapakowałam stado i zapas gorącej herbaty i ruszyłam na przeciw przygodzie! Jeśli ktoś ma ochotę tak jak my , pojeździć i poszukać takich miejsc jak te poniżej, niech nastawi się na kilka rzeczy:
Primo pierwsze
Tak jak w przypadku Gałowa, nie zawsze wszytko widać od razu, czyli nasze poszukiwania ja opieram na murach wzdłuż ulicy. Uruchamiam wyobraźnię i w głowie próbuję zobaczyć jak miejscowość mogła wyglądać, powiedzmy jeszcze 80 lat temu, za czasów Bresalau w rozkwicie. Wysoki piękny mów, kostkowa droga to elementu niepasujące do współczesnej, co tu dużo mówić, wioseczki, ale jak najbardziej odpowiednie dla pałacu. Z takiego miejsca rozpoczynamy objazd i poszukiwania wjazdu/wejścia.
Primo drugie
Na przykład pierwszy odwiedzony przez nas Gałów okazał się być sprzedanym, a więc od strony głównej drogi jakby trochę ogrodzony. I mnie to bardzo cieszy! Jest szansa, że w końcu ktoś się tym miejscem zamie, może odrestauruje, albo przynajmniej zaopiekuje. Trochę jakby odrodzenie oznaczało w tym przypadku ogrodzenie i wielkiego owczawa wokół budynków wokół pałacu – stajnie/ wozownie? Ale nie samego pałacu 😀
Primo trzecie
Podjechaliśmy i zostawiliśmy białasa od prawej strony zabudowań, na ulicy Szkolnej. Informuję, że rowów i błota brak, można wbijać 🙂 I na koniec:
Primo czwarte
Zwiedzając takie miejsca nastawcie się na ubranie starych spodni, wysokich buciorów, już w pierwszym miejscu przyszło mi przedzierać się przez wysokie, oszronione trawska. No chyba, że nie chcecie podchodzić do budynku, ale w to nie uwierzę – wszystkie są cudne!
Na początek przedstawiamy.. Gałów (dawniej Gross Gohlau). Około 20 km od Wro.
Do środka się nie pchałam, mam resztki zdrowego rozsądku (umiejscowione w P.), które stanowczo powiedziały, że NIE 🙂 I zewnętrze spełniło moje estetyczne wymagania.
Mimo, iż przy każdym z pałaców byliśmy tylko chwilę, ot maksimum pół godziny, przy każdym przejeździe do kolejnego punktu suczydła leżały zdechnięte na tylnej kanapie. To chyba najlepszy dowód na to , że eksplorowanie, niuchanie i pozowanie jest równie męczące jak dogtrekking 🙂