Dziecko i pies a nawet psy. Dla przeciętnego człowieka temat błahy, kojarzący się może co najwyżej z aspektami higienicznymi. Dla psiary- możliwy problem spędzający sen z powiek.
Przyznaję się- ciążę mocno przehulałam. Łaskawy los oszczędził mi kosmicznych dolegliwości. Zostawił mi potrzebę zjadania rennie w ilościach hurtowych tak dużych, że zaczęłam się zaopatrywać w różnych punktach, w obawie o posądzenie o pokątną odsprzedaż lub inne niecne zamiary wobec tabsów na zgagę. Bycie kulą nie było też aż takie złe, ale o tym pewnie kiedy indziej.
Przyszedł jednak czas kiedy trzeba było zmierzyć się z nieuchronnym, a więc z niechybnie zbliżającą się koniecznością wprowadzenia do stada nowego elementu. Połączenie Pufy i Bu w tzw stado przebiegło nader sprawnie . Do dziś nie pałają do siebie wylewną miłością, ale relacja jaka je łączy jest tym, czego sobie i im życzyłam. Na pozór dość chłodna, ale kiedy trzeba spuścić łomot temu, kto zaczepia Pufiaczka, Bu jest pierwsza. Nie żeby miała zapędy do utarczek nawet z niewinnymi. Ważne, że w obronie siostry zawsze stanie. I przez to można spuścić zasłonę milczenia na epicką kupę, posadzoną w pierwszych tygodniach wspólnego pufo- bukosowego wspólnego mieszkania. Przypadkiem w ulubionym miejscu Pufiaka na drzemkę na kanapę. Poza tym incydentem miałam życiowego fuksa.
Po trochu liczyłam na coś podobnego z dziecięciem, ale resztki logicznego myślenia wołały , że teraz tak łatwo nie będzie. Wszak tym razem większość mojej drogocennej uwagi zejdzie z psów na rzecz pomiotu .
Należało więc wdrożyć środki zaradcze. O Pufę się nie bałam, tą mało co rusza. Jeśli to coś nie jest spożywcze, lub ze spożywką nie ma nic wspólnego, jak a przykład nieumyta gofrownica, nie jest godne atencji
Kwestia Bu to już inny kaliber. To gruba rura strzelająca szczekaniem, jojczeniem, niepokojem. To broń załadowana brakiem stabilności mózgowicy, doładowana ekstra materiałem- dziebko niezdrowym związaniem ze mną. Mieszanka wybucha, która mogła pierdyknąć niezły powybuchowy lej na mojej, jak przewidywałam słusznie, nadwątlonej poporodowo psychice.
Wdrożyłam więc instrukcje awaryjne , jakie miały być wykonane pod moją szpitalną nieobecność. Bo przyzwyczajanie do dziecięcych klamotów to był pikuś, puszczanie płaczu dziecka z głośników również obiło się o psy bez echa.
Jak dobrze mają psiarze, którzy nie potrafiąc zdecydować się na aktywność z psami, liznęli wszystkiego po trochu! niczym wprawny przewodnik psa na mantraillingu, każdego dnia ze szpitala wciskałam P komisyjnie zapakowaną , obślinioną tetrę Miśki. Próbka zapachowa miała zostać porzucona w mieszkaniu, w punktach newralgicznych. Przyzwyczajanie do zapachu itd. Proceder przemytu pieluch zapachowych z wymianą na zdatne do kontaktu z kilkudniowym ziemniakiem trwał bity tydzień naszego kiblowania na porodówce.
Czy pomogło to opanować emocje Bukosa podczas naszego powrotu do domu? A czy sztachanie się jakimiś smrodami pomogło komukolwiek pozbierać się do kupy, kiedy do chałupy nanoszą mu niezidentyfikowane twory, wieszczące koniec pewnej ery?
Nie neguję przygotowywania psa na pojawienie się dziecka! stwierdzam jedynie że połowa moich psów to beton, którego absolutnie nic nie rusza. Drugi to zaś rozedrgany emocjonalnie twór, którego naprawić może prawdopodobnie jedynie czas.
I czas mijał. Mijał również zasób mojej cierpliwości wobec wszystkich poza Pufiakiem. Jeśli kiedyś przeszkadzała mi drąca papę Bu, to teraz sprawiłam sobie opcję dolby surround. Wielogłosowe wołanie o atencję, bez konkretnego oznaczenia potrzeb. Musi być jakiś proces chemiczny, może wydzielanie hormonu lub inne uszkodzenia mózgu matek, które sprawiają, że dzielnie znoszą bycie w stanie czuwania całą dobę. Uważam , że uszkodzeniu ulegają też te obszary mózgu, odpowiedzialne za instynkt samozachowawczy, przecież kto przy zdrowych zmysłach trwałby w sytuacji wysysającej całą energię życiową,
To że wiem jakie wymiary ma okno życia i że nie skorzystałam z tej opcji to jedno. To że Bu nie wyleciała przez balkon to drugie, A to , że gdzie w okolicy miesiąca, a może więcej, w końcu na macierzyńskim czas mija tak sielankowo że wręcz niezauważalnie, spędziłam na kanapie, Nie po to, by nocnym wstawaniem nie budzić mężczyzny mego życia. Po to, by psy moje jedyne miały okazję, pod moim czujnym okiem okazję zahartować się do mojego kręcenia się po nocy, Miśkowego popłakiwania, karmienia dniem i nocą,
Suki, które do tej pory , jak przystało na dobrze wychowane wilkory, noce spędzały w swoich kennelach, teraz puszczone zostały luzem, by móc swobodnie sprawdzać, jeśli czują taką potrzebę, co wydaje dźwięki i dzielnie mi towarzyszy w udręce niespania.
I to jest to, co podziałało najbardziej. Czas i oddanie swobody radzenia sobie z nowością. Najstraszniejsze jest to czego nie znamy. Zgadzam sie z psami mymi. Początki z dzieckiem to przerażający okres, na który żadna książka czy blog mnie nie przygotowały,
Wesołe hasanie po niewiadomych. Mieszanka zaufania instynktowi z ciągłym googlowaniem czegoś, Dużo zaskoczeń, ogrom pytań i niejasności. Skoro ja czułam się skołowana niczym skarpetka po mocnym wirowaniu to jak musiały czuć się Sucze.
Ich świat runął, by podnieść się w całkowicie zmienionej formie. Zabrano im przestrzeń, wszak i nasza pomniejszyła się o niebywałą ilość klamotów- zapas pieluch, kołyskę, matę , bujaczek i inne przedziwne akcesoria.
Zmiany same w sobie nie są łatwe, ciężko więc zaakceptować w tym wszystkim jeszcze jakąż żywą istotę. Szczególnie, że dość łatwo załapać, nawet jeśli jest się Pufiakiem,że to przez nią nasze sielankowe życie we 3, z domieszką P,bezpowrotnie odeszło, machając nam na pożegnanie brudnym pampersem,
Cieszę się, że miesiąc kanapowania pozwolił Sukom ogarnąć, że należy rozszerzyć zakres olewanych dzięków, Że w nowcyh czasach moje kręcenie się nie oznacza niczego wartego uwagi. Że Bu już nie paruje uszami mózg od przegrzanych zwojów.
Początek nie był łatwy. Chwilowo mamy stan stabilizacji, który , czego jestem okrutnie świadoma, jest rzecz jasna kolosem na glinianych nogach, Który runie lada chwila, wraz z pierwszy krokiem na czterech kończynach M, Na razie delektuję się chwilą.
Mam zadanie utrzymania równowagi. Czuję się trochę jak redaktor programu z gadającymi głowami, walczący o zachowanie równowagi pomiędzy politykami z opozycyjnych partii . Tak żeby nie padły słowa przez które program będzie można emitować jedynie po 22. Walka heroiczna.
Zanim nastąpi przełom zwany kamieniem milowym, dla nas będą, coś czuję, kamienie, które walną i mnie i Suki mocno po łbie. Pozostaje mi zintensyfikować pracę nad sukami. Pod hasłem dbania o dobrostan psychiczny psów, czas wyrywać więcej czasu na bezdzietne bytowanie. Niech że ojcostwo rozszerzy zakres swego działania! a macierzyństwo, niech powróci do podstaw, czyli do bycia matronem pieskowym, W końcu matronem nigdy być się nie przestaje, Trzeba tylko na nowo nauczyć się dzielić swój czas i energię , pomiędzy większą ilość dziatwy, Tej bardziej i mnie ofutrzonej
P.S. kolejne części dziennikowaniapsio-dzieciowego powstaną wraz z rozwoje wydarzeń na linii frontu naszej wspólnej , międzygatunkowej walki o sielankowe żyćko