Wrocław to miasto zaskakujące. Mam wrażenie, że chyba nigdy nie nastąpi taki moment, w którym zobaczyłabym wszytko, co ma mi do zaoferowania. Możliwe, iż jest to zasługa długiej historii, którą mimo zniszczeń wojennych wciąż można zobaczyć. W kamienicach, uliczkach, pozostałościach minionych czasów.
To co teraz mamy za Wrocław, w jego granicach administracyjnych, to według ostatniego liczenia ponad 600 tysięcy. Gdyby doliczyć do tego studentów, pewnie z bazylion. Ale to jest ledwie nędzna pozostałość Wrocławia z czasów Breslau. Liczący mniej więcej tyle samo ludzi w roku 1930, mieścił ich na o wiele mniejszym terenie. Leśnica? Sorry, wtedy nie byliście Wro. Osiedla na Psim Polu? No cóż. Tak więc niby mniej, a więcej.
I wszystkich tych ludzi trzeba było gdzieś pomieścić. Mam szczęście mieszkać w okolicach Śródmieścia, często przechadzamy się takimi ulicami jak Sienkiewicza, Nowowiejska, dzielnicą Nadodrze. Jako wzrokowiec i miłośnik wszystkiego co ładne uwielbiam te tereny właśnie ze względu na architekturę. Przepiękne kamienice z wykuszami, pilastrami. I właśnie kiedy zaczęłam się im przyglądać wnikliwiej po raz pierwszy uderzyło mi jak wiele z nich nie istnieje. Nie budowano ich przecież jako wolnostojące twory, ale jako współistniejące ze sobą segmenty. Z których niewiele już zostało. Dwie kamienice, reszta budynków wątpliwej urody plomby.
Ale gdzie w tym wszystkim temat przewodni naszego spaceru? Ano w tym, że jestem pod wielkim wrażeniem architektury i designu niemieckiego. Podejrzewam, że wielu z Was słyszało takie słowo jak Bauhaus, Deutscher Werkbund, wiecie że Hala Ludowa, tfffuuu… Stulecia została zaprojektowana przez znanego niemieckiego architekta Maxa Berga. I na motyw przewodni wybrałam nam niemiecki pomysł zagospodarowania ludzi. Nie kamienicowy, jak te fajne, zdobne pozostałości na Śródmieściu, ale mega nowoczesny, przemyślany.
Robiąc w wyobraźni skok w czasie teleportowałam nas do 1929 roku, czyli jeszcze sporo czasu do jakichkolwiek większych, militarnych wyburzeń i przeprojektowań przestrzennych. We Wrocławiu…
… w ciągu 3 miesięcy zostają wybudowane 32 budynki z 37 zaprojektowanych stanowiących wystawę WUWA czyli Wohnungs – und Werkraumausstellung – Wystawa mieszkań i miejsc pracy…
… zorganizowana przez śląski związek Deutscher Werkbund czyli Niemiecki Związek Twórczy.
Teraz mamy targi, oglądamy foldery, prezentacje, kiedyś mieli ludziska większy rozmach. Makieta to pikuś, lepiej machnąć gotowe do zamieszkania budynki jako przykład i inspiry dla przyszłych architektów. Domy wielorodzinne – noł problem, bliźniak – proszę bardzo, modern wille -o tam, po prawej, w uliczce obok.
Takich wzorcowych osiedle powstało tylko kilka w całej Europie mamy, więc pod nosem coś oryginalnego na skalę europejską. Tego typu twory można zobaczyć w Stuttgarcie, Brnie, Zurichu, Pradze i Wiedniu. Pokazywały, że można budować nowocześnie, użytkowo i do tego tanio i szybko. Aktualnie może niektóre z budynków nie urywają tyłka, takie ot relikty, ale kiedy pomyśleć, kiedy zostały zaprojektowane, zupełnie inaczej się na nie patrzy.
Trochę zaniedbane, trochę jakby zapomniane i niedoceniane aktualnie na szczęście przechodzi rewitalizację o której można poczytać TUTAJ. I super, bo budynki są i oryginalne i ładne, szkoda, że tak mało się o tym miejscu mówi. Tłumy szarżują na Halę, zapominając, że dosłownie w jej cieniu jest tyle cudeniek, i to projektu czołowych architektów Werkbundu.
My nasz spacer zaczęliśmy w Parku Szczytnickim, który już sam w sobie jest mega fajnym miejscem spacerowym, zasilając się kawką w psiolubnej Małej Czarnej, wiadomo – jak zwiedzać i oglądać to z energią!
Naszprycowani kofeiną podreptaliśmy w okolice Hali Stulecia. WUWA to budynki między innymi na ulicach Zielonego Dębu, Tramwajowej, Wróblewskiego… wypis wszystkich miejsc które trzeba odwiedzić, wraz z krótką notką, zdjęciami historycznymi i obecnymi, a przede wszystkim ich adresami można znaleźć TUTAJ.
W związku z trwającą rewitalizacją nie udało nam się dogłębnie, z bliska zwiedzić wszystkich budynków, ale to nasza krótka fotorelacja z archi-spaceru.
Spacery miejskie staram się urządzać jak najczęściej. Nie tylko ze względu na możliwości kawoprzyswajalne czy turystyczne i poznawcze. To też mega wyzwanie i trening dla suczydeł. W końcu jak żyć drepcząc za Matronem przez którąś godzinę i do tego raz na jakiś czas pozując do fotek z dziwnymi tworami miejskiej tkanki. I to za marne kilka groszków gaży 😉
Ten konkretny spacer polecam nie tylko ze względu na psiowy socjal, ale przede wszystkim ze względu na architekturę. Taką, o której większość zapomina, nie ma czasu się nad nią pochylić, a bardzo warto. I dotyczy to i przyjezdnych i takich jak ja – prawie miejscowych, zasiedziałych i wchłoniętych. Ja na przykład zbyt często szukam ciekawych miejsc poza swoim miastem, mając pod nosem tak niezwykłe i unikalne miejsca jak WUWA.
A na razie, w ramach pogłębiana wiedzy przed kolejną wizytą w tych okolicach czas zakolegować się z najlepszym nośnikiem informacji, czyli zadrukowanym papierem 🙂