Dostałam od P nowy zegarek. Taki inteligentny. Pokazuje mi ile wydreptałam kroków, czy będzie gorąco. Jak już kiedyś go ogarnę, podobno pomoże mi się nawet nie zgubić w terenie. Opcji trenera osobistego nie uruchamiam.Mam w domu 3 trenerki, za kolejnego podziękuję.
Ale zegarynka robi coś jeszcze ciekawego. Monitoruje sen. Najpierw, z samego rana, kiedy się obudzę, bezczelnie,bez pytania czy to właściwe tak człowiek dobijać, wyraża opinie o jakości mojego snu- w pierwszą noc powiedziało urządzenie że jest słabo i tego określenia się dalej trzyma. Na kolorowym wykresie pokazuje słupki- faz REM, głębokiego i płytkiego snu. W 4 godzinach i 23 minutach ostatniej nocy uzbierałam najwięcej bladoniebieskich słupków płytkości.
Ale mogłam w końcu policzyć słupki różowe. Najwyższe choć najchudsze.
Słupki wybudzeń.
Sekwoje niespania.
Jak wieże przeciwpożarowe , smukło królujące nad lasem niedospania . Nareszcie wiem ile razy musiałam pochylić się nad moimi 10 kilogramami bezwarunkowej miłości. Ile razy robiłam za bar całodobowy .
I ile razy, w ciemną noc, słysząc miarowe pochrapywanie P miałam tego serdecznie dość. Nie karmienia. Wszystkiego. Ile razy tej jednej nocy chciałabym żeby było jak kiedyś, kiedy kładąc się, otwierałam oczy dopiero na pikanie budzika. Albo i nie, jeśli zdecydowałam, ze śpię ile wlezie. Ile razy zatęskniłam za czymś, co dla większości jest normą i codziennością
Ile razy w tym samym czasie przez głowę przeszły mi myśli dokładnie odwrotne. Że chcę zostać tu, teraz w tej chwili już na zawszę, trwać, w częściowo wtuloną a częściowo wessaną we mnie Pogromczynie Snu. Ze spokojnym, wcale nie łapczywym , łykiem, raz za razem. Lekkim dźwiękiem sapnięcia po kilku haustach.
Chciałabym otulić się w tą ciszę, w przeświadczenie, że teraz jest dobrze, wszyscy są zaopiekowani,bezpieczni a ja nie muszę nic.
Przebierać, bawić, planować, pakować, spacerować. Bujać się, kogoś, kołysać. Wystarczy być , przytulić, nakarmić, I jest to tak naturalne, ze bardziej być już nie może.
I wiem, ze mimo tego, że niedospanie to jeden z najgorszych aspektów początków macierzyństwa, bo kiedyś podobno to mija, to wiem że zatęsknię za tym kosmicznym poziomem bliskości. Będzie mi brakować wygranych w ciągu dnia minut spokoju.
Czas dla mnie to noc. Wyrwane godziny, oddany na wymianę sen za możliwość robienia czegoś co się lubi. Obróbka zdjęć, malowanie, pisanie. Z jednoczesnym zerkaniem na ekran telefonu, gdzie widać nasza sypialnię. I M .Zerkanie by wyłapać pierwsze oznaki, że zaraz powinnam być tam, a nie tu.
Na te nerwowe ruchy, machnięcia zapakowanymi w śpiworek giczałkami – biegnę.
Zostawiam wszystko co robiłam i gdybym mogła, to bym się teleportowała. Na szczęście małe mieszkania mają luksus kilkumetrowych dystansów. Niczym Rejtan rozdzieram moją koszulkę nocną już na dobiegu. Ta ulubioną, spraną kolorem. Która myślałam, że będzie na chwilę, na szpitalną rewię mody, a nie na miesiące.
Wyskakując zza mojego ukochanego przepastnego biurka, zostawiam siebie, to co definiuje mnie MNIE, wpadając w to co jest kwintesencją macierzyństwa.
Jednym skokiem przenoszę się między stanami przynależności psychicznej. tak jakby było mnie dwie. Jedna bardzo nie chce zobaczyć jakiegokolwiek ruchu na kamerce. Chce robić swoje jak najdłużej.
Druga chciałaby nie odkładać dziecięcia już nigdy. Trzymać je jak Gollum, cichutko, pod nosem mamrotać „my precious”
Wniosek jest prosty- miejcie litość nad matronami, z worami pod oczami zlewającymi się już z kośćmi policzkowymi. Nie każda zafundowała sobie nieświadomie, przez lata, trening niespania po nocach. Ale prawdopodobnie każdą można diagnozować przez pryzmat rozdwojenia jaźni, dychotomii jestestw. Jak więc od tej umęczonej grypy społecznej wymagać pełnej normalności?
Dziękuję , dobranoc
Nic nie mogę dodać, tu jest to wszystko, co sama przeszłam.
Dwukrotnie.