Wielkopolska to w teorii moje rodzinne tereny. Wprawdzie taki sam koniec Wielkopolski, na styku z Dolnym Śląskiem i Łódzkim, ale na papierze stoi właśnie tak, jak byk. Nie jestem miłośniczką tych okolic. Za każdym razem kiedy tu jestem ćwiczę cierpiętnicza minę, nie mając za bardzo w okolicy fajnych terenów na wyprawy. Rozpuszczona Dolnym Śląskiem, mnóstwem atrakcji – od przepięknych lasów, przez zabytki, pozostałości powojenne, szlaki, góry itd, przyjeżdżając w okolice rodzinnego domu nudzę się jak mops
I niech mi tu nikt nie wyjeżdża z tekstem, że inteligentni ludzie to się nie nudzą. Ja się nudzę wyprawowo! Brakuje mi dreszczyku odkrywania. Nakręcona tym faktem i zawziętością, że przecież coś ciekawego tu musi być, w pewną niedzielę wyciągnęłam suczydła i Matkę Moją Jedyną o jakiejś nieludzkiej godzinie 7 na rekonesans terenowy. Na 4 dziewczyny tylko my z Bu wyraźnie cieszyłyśmy z wczesnej godziny rozpoczęcia przygody. Resztę miałam zamiar przekonywać spożywczo 😉
W sumie to plan nie dotyczył niczego wielkiego. Nie miałyśmy zamiaru „zaliczać” żadnej atrakcji. Tym razem, otwierając głowę na to co mam dostępne w tej sytuacji terenowej i dając szansę miejscu, tylko ze względu na … nazwę. Bo przecież, kto z Was zaliczył wyprawę na Koniec Świata?
Koniec Świata to po prostu czaderska nazwa części a właściwie to końca wsi Głuszyna, w powiecie ostrzeszowskim, a rzeczony Koniec Świata to alternatywna nazwa. Dojeżdżając na ten cały koniec nie znajdziemy się na brzegu rozpadliny, nie spojrzymy w dół wypatrując słoni czy dryfującego w przestrzeni wielkiego żółwia. Znajdziemy za to spory plac do zaparkowania i ogromną wiatę. Sądząc po zdjęciach na googlach w normalnych czasach służącą do regionalnych imprez. Nam- do wypicia kawki po spacerze, w bardzo komfortowych warunkach.
Z ciekawostek- są tu wyjścia elektryczne. Nie miałyśmy przy sobie nic adekwatnego do sprawdzenia czy moc była z nimi ale ciekawy jest już sam fakt , że tu są. Jest też umywalka i to z wodą! to już totalny zaskok! Koniec Świata a takie luksusy!
Mamy już plusy początkowe miejsca. Lecimy dalej! A dokładniej tuptamy. Tym razem jednak nie będzie mapki, trasy, kilometrów. Nie ma tu szlaku. Ścieżki, które na mapach cz się kończą, kończą się tu na serio. Nie ma co liczyć, że czegoś nie domalowali na mapach. Niemniej nam udało się całkiem zacnie powłóczyć po leśnych, szerokich ścieżkach.
Wędrówka bez większego celu kilometrowego, czasu na wykonanie zadania ma swoje plusy. Wolnym krokiem przemierzane ścieżki są zupełnie inne, niż te mijane z narzuconym tempem. Są pełniejsze kolorów, blików światła i kadrów, mokre od ukryte na nich kałuży do moczenia łapek.
Dodreptałyśmy do wielkiej wody, przechdząc wzdłuż której znalazłyśmy tabliczkę „zakaz wstępy teren prywatny”, ustawioną przez kogoś, kto zakłada że można tu dojść tylko z prawej strony. A my przyszłyśmy z lewej, bo czemu nie, skoro szeroka leśna droga tak nas poprowadziła.
Uwielbiam wasze wpisy i fotorelacje dołączone do tego!
[…] mnie zaskoczyła. Głównym założeniem było zobaczenie miejsca o uroczej nazwie, coś jak Koniec Świata, z dodatkiem ciekawostki- wąwozów lessowych. Okazało się, ze robiąc pętlę udaje się […]