Kraina Wygasłych Wulkanów plus Kaczawy to tereny , które eksplorujemy bardzo intensywnie.
Początkowo bo tak akurat wyszło, że jesteśmy tam dość często. Później już ewidentnie w ramach karmienia pasji i zaspokajania potrzeby odkrywania nowego
A odkrywać jest co. Górki nie za wysokie, przyjemne, ze szlakami i podejściami i leśnymi duktami w sam raz na chillowy spacer. Pełne niespodzianek, wież widokowych.
Nie ma nic lepszego niż wędrówka bez tłumów, tylko ja, suki i szlak. Żeby tego wszystkiego było mało są jeszcze tytułowe wulkany. Ja dość szybko wpadam w fascynację jakimś tematem i wulkany zdecydowanie do takiego należą. Bo jak często ma się okazję na spotkaniu z ziomalami , na pytanie „co tam porabiałaś w weekend” odpowiedzieć :”aaaa łaziłam sobie po wulkanie” ? sztos!
Nasze wyprawy po tych terenach znajdziecie na blogu pod hasłem Góry Kaczawskie, a niektórzy mieli okazję wysłuchać mojej prezentacji o tych okolicach na Festiwalu Psich Podróżników. Nie wiem jak poszło, bo mało na zawał ze stresu nie zeszłam, ale przed i po było mega !
Jakiś czas temu szukając kolejnej destynacji spacerowo-wyprawowej trafiłam na coś zupełnie innego. Innego, ale nadal w temacie i nadal w moich ulubionych Kaczawskich. Bo jak wiecie, te całe wulkany to przede wszystkim łączą się z bazaltami. I po wszystkich odbytych już tripach muszę się pochwalić, że co jak co, ale bazalt poznam ! TO serio jest wyczyn, bo z zakresu geologii to ja glinę na butach poza tym jeszcze tylko poznaje 😛
A tu nagle ładna trasa, wulkaniczne pozostałości i bach! nie bazalty a zupełnie inne , o wiele rzadziej występujące skałki. Jak dla mnie taki cel wyprawy jest wystarczający, żeby zapakować sucze i ruszyć na szlak.
Trachity. Bo o nich tu mowa, czyli skały wylewne, magmowe. Nie mają tak charakterystycznego kształtu jak bazalty, ale skoro powstały dzięki wulkanom, które tak polubiłam, musiałam je znaleźć. A najlepiej znaleźć i pomacać, bo przecież poznawać coś powinno się jak największą ilością zmysłów 😉
Na start eskapady wybrałam miejscowość Płonina.
Myślę, że niektórzy mogą kojarzyć ją z zamkiem Niesytno. Ja na razie temat zamkowy odłożyłam, zwłaszcza, że przy sobocie, kiedy zaliczałyśmy wyprawę coś się tam działo. Cały obudowany rusztowaniem, z nadzieją założyłam więc, że idzie tam ku lepszemu i niedługo wrócimy podziwiać może nawet i doprowadzony do lepszej formy .
W miejscu, które Wam zaznaczyłam na mapce znajdziecie coś podobnego do zatoczki, szykujcie się więc na parkowanie lekko na dziko. W tym miejscu od razu wchodzimy na szlak, nie odnotowałam też wrogo nastawionych tubylców czyli nie jest źle 😉
Wybór szlaku żółtego okazał się bardzo dobrym pomysłem. Mimo, że nie udało nam się zrobić „pętelki” i po prostu poszłyśmy wte i we wte, po drodze zaliczyłyśmy kilka atrakcji. Na sam początek, w ramach rozruchu ruiny kościoła Anglikańskiego. Ja wydygałam i nie weszłam do wnętrza. Miałam lekkie obawy czy przypadkiem sterty liści nie skrywają niezakrytej dziury typu dawne katakumby czy inne coś z czego nawet z pomocą suk się nie wygrzebię . Uroki solowych wypadów 😉
Nawigacyjnie trasa jest bardzo prosta. Góry Kaczawskie to w ogóle fajne górki, pod względem odnajdywania się. Często jestem zaskoczona bardzo dobrze utrzymanym oznakowaniem. Nawet niszowych szlaków. Ta trasa jest tak prosta, że trzeba patrzeć uważnie na mapę, żeby nie przeoczyć np takich formacji skalnych jak Czerwona Skała, bo Diablaka na bank nie przeoczycie
Wygląda fajnie, wycięto wokół niego drzewa. Nie mam pojęcia czy to większy plan typu karczowania tego , co zasłania atrakcje na szlaku czy jedynie klasyczne wycinanie połaci lasu. niezależnie od powodu teraz jest dobrze widoczny, można spokojnie zrobić sobie foteczki a nawet znaleźć kesza .
Ze względu na rzeczoną wycinkę nie udało nam się na dziko podejść do jego głównej cześć, zadowoliłyśmy się częścią przy szlaku. Diablak ma w sobie klasyczne bazaltowe skał, tym bardziej szkoda mi , że nie zaliczyłyśmy najważniejszej części, ale przynajmniej mamy po co wracać 🙂
Diablak ogółem należy do wyjątkowych tworów , bo bazalty, z których się składa, występują tu pomiędzy piaskowcem. Ja geologiem nie jestem, nie będę tym bardziej przepisywać całych ustępów z mądrych artykułów i podrzucam Wam tekst, z którego dowiecie się wszystkiego
Po wnikliwym obejrzeniu tego co mogłyśmy, zlokalizowaniu keszyka i zrobieniu foteczek podreptałyśmy dalej, tym razem w dół. Info odkrywcze: jak się wraca tą samą trasą , to świadomość tego, że skoro teraz schodzę to znaczy, że później będę się tu gramolić pod górę, ma zupełnie inny wymiar 😉
Przed nami nasz najważniejszy cel, czyli Karczmisko. I nie ma ono nic wspólnego z czymkolwiek spożywczym. Fot samego Karczmiska też nie, bo skrywało się przed nami, poza tym zaczęło wiać tak, że brody i czapki nam zwiewało. Zrealizowałyśmy więc plan zmacania trachitów i ewakuacji w bardziej osłonięte od wiatru rewiry
Karczmisko to spora skala, która nieźle ukrywa się pośród drzew. Dojście do niej po mało uczęszczanej ścieżce przed łąkę. Mapy cz na propsie, wiadomo gdzie dreptać 🙂
To właśnie to miejsce jest naszym głównym celem z tytułowymi trachitami 🙂 Wyjątkowość tej skały polega na tym, że pokazuje, jak różne były procesy wulkaniczne w tej okolicy. Jeśli chcecie dowiedzieć się o nich czegoś więcej od razu odsyłam do Dobkowa. Można z futrem , a wpis o tym i nasze wrażenia z macania wulkanów o TUTAJ
Dodatkowo od razu podrzucam Wam kilka mądrych zdań o Karczmisku. Gdybyście nie byli pewni czy macie ochotę je znaleźć, to na zachętę
Teoretycznie, tak w sumie nie zaliczyłyśmy żadnych spektakularnych podejść i widoków. Nie było nic dodatkowego- żadnych wież, ruin, Kaczawskie mogą spokojnie dostarczyć nam takich atrakcji a tu niby nic. Teoretycznie podreptałyśmy tylko po to, żeby zobaczyć sporą górę kamieni. A w praktyce? Dla mnie to była kolejna fajna wyprawa .
Odkąd mam suki przypomniałam sobie jak to jest cieszyć się prostymi rzeczami. Z tego, że tam gdzie niektórzy nie zobaczyli by nic ciekawego, jeśli się tylko chce, można dostrzec opcję na fajną wyprawę.
-
-
- dystans tam i z powrotem to ok 6 km
- trasa bardzo spokojna, jedno krótkie minimalnie ostrzejsze podejście (i zejście 😉 )
- dobre oznakowanie szlaku głównego
- ale żeby trafić do karczmiska, albo wiedzieć , że Diablak to tu lepiej śledzić uważnie mapę
- parkowanie: brak parkingu, trochę na dziko, zmieszczą się ze 3-4 auta
- po drodze pozostałości kościoła, brak śmieci typu szkło, ale uwaga na niezabezpieczone dziury
-