Lendog IV czyli proszę mi zająć miejsce przy ognisku!

Zawody, zawody i po zawodach? Tegoroczny sezon współzawodnictwa dogtrekkingowego postanowiliśmy zakończyć z przytupem. I nie chodzi mi o jakieś spektakularne gubienie się czy wyrabianie nie wiadomo jakiej ilości nadprogramowych kilometrów. Co to, to nie. Nie tym razem 😉

Ostatnimi zawodami w jakich mieliśmy przyjemność wziąć udział był Lendog nr 4. Poza niedosytem – na wcześniejszego Golda nie pojechaliśmy przez bolibrzuszek Pufy – mam sentyment właśnie do Lnianego Psa 🙂 Nie tylko ze względu na urok regionu , ślizganie się na trasie na granicy Polsko-Czeskiej czy różnorodności terenów po jakich za każdym razem przepuszczają nas organizatorzy. Wydaje mi się, że sekret tych zawodów, których nie było opcji odpuścić, tkwi w tym co się dzieje po zawodach. Ale od początku!

O dwóch wcześniejszych Lendogach na jakich byliśmy możecie poczytać o tu:

LENDOG czyli II zawody o puchar sołtysa

… i tu:

Lniany pies w natarciu czyli o promieniowaniu roślinnym

Tegoroczny Lendog utrzymał swoją charakterystykę. Ponieważ „jaki pan taki kram” muszę opis zawodów zacząć od tego co tak dla suk jak i dla mnie stanowi info strategiczne. Bo musicie wiedzieć, że przyjeżdżając do Chełmska Śląskiego na starcie oprócz pakietu w formie mapki i pierwszego kawałka puzzli dostaniecie jeść. Nie jakieś suchotnicze ciasteczko. Tylko JEŚĆ. Kawka, herbata, pajda chleba ze smalcem i ogórasem – wielbię <3 I domowe ciasto. Tak to można startować!

Skoro już wiecie jak wygląda start powiem Wam jak wygląda przebieg zawodów. Start wspólny, ale ponieważ drugi rok z rzędu wszytko zaczynało się pod ośrodkiem Zadrna, było wystarczająco miejsca żeby cała ta chmara podjaranych psów wystartowała w miarę bezpiecznych odległościach. My nie mamy wielkich problemów w tym temacie, ale dla niektórych psów wspólny start, przy takim poziomie emocji i dodatkowo w wąskim przejściu, to traumatyczne przeżycie.

Skoro tylko się wystartuje zaczyna się to, co określa ten typ zawodów. Mapka, punkty kontrolne, dreptanie ile sił w łapkach i szukanie długopisu w czeluściach plecaka na każdym punkcie. Tym co stanowi rozpoznawalny rekwizyt Lendoga jest rozkawałkowana mapa. Każdy od początku dzierży w ręce całościową mapę ale ta szczegółowsza, z oznaczonymi zadaniami do wykonania (info do pozyskania na trasie), to już kawałki puzzli. Nie ma siły, trzeba zbierać. Nie było perforatorów, nie było haseł. Były pytania o konkrety związane z historią regionu. Moja skleroza nie pozwoli mi na długo zapamiętać imienia księcia czy daty powstania kościoła ale zmusiło nas to do przeczytania kilku tekstów z tablic informacyjnych, a to już COŚ!

Zawody swoją drogą, a nawet swoim szlakiem, ale fakt że organizatorzy poza pokazywaniem walorów turystycznych regionu starają się przemycać jego bogatą historię zasługuje na pochwałę. Duży plus też za „pomyślunek” jak to mawia moja babcia – oznaczenie punktów wraz z treścią zadania na dwóch drzewach czy słupkach i minimalizowanie tłoku, a więc i sytuacji kiedy psy nie dogadują się ze sobą – tak trzymać!

Cała impreza, kiedy już wszyscy wrócili z trasy i wyjedli co tylko było, z żurkiem na czele, o piwerku dogtrekkingowca od Browaru Rebelia już nawet nie mówiąc, przechodziła w część oficjalną. Nie było by Lendoga bez imiennego wyczytania każdego i wręczenia dyplomu i TORBY (wiecie – eko, z uroczym obrazkiem, u mnie teraz na półeczce „na lans na zakupy”) i losowania nagród. Dla KAŻDEGO, nawet jeśli ktoś postawił na podziwienie widoków, a nie na jak najszybsze dotarcie na metę. Nie wiem dlaczego, ale większość uczestników na tym zakończyła swój akces w imprezie. A to wielki błąd. To znaczy dla mnie na plus – więcej kiełbasek i więcej miejsca przy ognisku, ale dla tych którzy sobie to odpuścili jest to strata KLIMATU. Zespół który wcześniej grał śpiewał i rytmicznie przytupywał na scenie przeniósł się do ogniska. Kiełbaski zostały skonsumowane w wąskim acz zacnym gronie uczestników i organizatorów. Były dyskusje, pogaduchy i ploty. I plany na przyszły rok. A te są i mam wielką nadzieję, że ekipie Lendoga uda się je zrealizować.

Bardzo lubię zawody dogtrekkingowe. Lubi też je P., może nie ze względu na psy, ale chyba na element rywalizacji 😉 Nie wygrywamy, ale bawimy się doskonale. Ale tylko w Chełmsku ten jakże przyjemny czas wydłuża się do późnych godzin wieczornych. Znika granica pomiędzy organizatorami, a zawodnikami. Zostaje ekipa dla której wspólna psio-ludzka aktywność stanowi najlepsze wykorzystanie czasu. Rozmowy z nimi o przebytych z futrami szlakach mogą ciągnąć się przez całą noc. Dla takich spotkań warto wybrać się w te okolice, właśnie na Lendoga. Śledźcie info, rezerwujcie czas, a na pewno spotkamy się na 5 edycji 🙂

Jeśli macie ochotę pooglądać fotki i być na bieżąco z doniesieniami Lendogowymi, również o kolejnej edycji wbijajcie na FB// Lendog.

Dodaj komentarz