Łażenie z psem po górach to niezaprzeczalnie jedna z tych aktywności, którą z Pufą lubimy najbardziej. Skąd to wiem? Ano stąd, że kiedy zakładam jej sportowe chomątko widzę u niej ewidentną ekscytację. Wiadomo – na pufionowym poziomie, ale jednak 🙂 Do tej pory zawsze brałyśmy udział w edycjach organizowanych w ramach Pucharu Polski. Tym razem udało nam się wybrać na Lendog. Na szczęście nie same a z Olafem i Matką Terierów. I dobrze, bo jak się gubić, tfuuu…, wybierać alternatywną trasę to wiadomo – większym gronem ciekawiej. Pozwolę sobie opisać nasz udział tu na bazie porównania z tamtym.
Miejsce
Chełmsko Śląskie, niedaleko Lubawki.
Jest to nowo odkryte dla mnie miejsce, do którego na pewno kiedyś wrócę prywatnie. Świetne, nie bardzo forsowne górskie tereny, ze szlakami prowadzącymi w dużej mierze przez lasy, a więc dostępnymi prawie cały rok – cień, brak urywającego głowę wiatru i insze tego typu plusy.
Organizacja
Zupełnie inna od Pucharu. Tutaj bardziej połączona z imprezą dostępną (i atrakcyjną) dla mieszkańców okolicy. W związku z tym już z samego rana, jeszcze przed rejestracją przywitała nas bardzo dźwięczna, polska muzyka o nierozbudowanym tekście. Niewątpliwie energetyczna i skoczna 🙂 Po powrocie z trasy okazało się, że impreza nieźle się rozkręciła. Przywitałyśmy dość mocno zadziwionym wzrokiem dmuchany zamek, dystrybutor waty cukrowej i scenę pełną głównie śpiewających przedstawicieli okolicznym podstawówek i przedszkoli. Impreza jakich mało 🙂
Sami organizatorzy od pierwszej styczności bardzo mili i chętni do udzielania informacji jak i do wysłuchania naszych osobistych odczuć, które możliwe że nie mają dużo wspólnego z rzeczywistością, ot, takie nasze pojojczenie na niedolę i los. Duży PLUS. Minus: brak jedzenia na trasie 🙂 Może przyziemne, ale osobiście bardzo lubię doczłapać się do punktu z owocami i ciachami.
Trasa
Długości tras optymalne. Myślę, że każdy znalazł coś dla siebie. Niezbyt wymagające, takie w sam raz. Za to punkty kontrolne tylko 3 ALE: na każdym punkcie ktoś na nas czekał! Szoking, w porównaniu z dotychczas mijanymi na PP kartkami na drzewie.
(Chociaż tu miałam szczęście – wylosowałam kormorana który w domniemaniu mógł być wg mnie również perkozem oraz lochę z młodymi. Wiem, że mogło byś trudniej więc nie narzekam. A przed kolejną edycją obiecuje sobie podszkolić się w rozpoznawaniu lotów i nielotów)
Minus – mapka. Moim osobistym zdaniem kopia mogłaby być lepsza, wyraźniejsza. Taka przyślepa jednostka jak ja musiała się intensywnie napatrzeć czy cienkie kreseczki to ścieżki a może poziomice (??). No i brak skali na mapce. Niestety zdarzyło nam się nie być pewnymi gdzie jesteśmy. Zakładałyśmy że jesteśmy już hoho, a tu niespodzianka. Wydaje mi się, że skala pomogła by nam trochę.
I jeszcze jeden minus w kontekście takich zafiksowanych na zadanie uczestników jak my: wbiłyśmy sobie do głowy, że na pewnym etapie idziemy szlakiem zielonym tak długo, aż nie spotka się on z niebieskim. I spoko. Idziemy, idziemy..idziemy i idziemy. Tak jest. Przestrzeliłyśmy i to zdrowo. Zaczynamy poszukiwania szlaku. W końcu jest! Sukces. Oznaczenie na obijający szlak (odbijający w prawo) był na drzewie, (po lewej stronie), przy którym ktoś inteligentnie ułożył wyższą ode mnie (co swoją drogą nie jest trudne :P) stertę drzew po ścince. Niby nic, a jednak i człowiek i pies musieli się nałazić dodatkowo. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Poza spalonymi kaloriami (sezon bikini a przynajmniej krótszych spódnic zbliża się nieubłaganie…) doszłyśmy do punktu widokowego na Kruczych Skałach.
(Jest punkt widokowy, są i foty. Czyli w końcowym rozliczeniu nie jest tak źle żeśmy się tu wdrapały; u stóp chyba raczej Lubawka)
(Wspominałam, że zamiast kartek na drzewach byli ludzie? Byli, czasem zakamuflowani i machający bronią. Pozostaje mieć nadzieję że nienabitą lub, że jesteśmy po tej samej stronie barykady)
(I jeszcze dyplom w antyramie, więc można go sobie od razu powiesić na honorowym miejscu! I upominki i mapka super. A idea puzzli mapkowych – przecudna, kupili mnie już tym 🙂 Bardzo jestem zadowolona, że pozwolono nam je zatrzymać, na Pucharze zawsze są zabierane. Cały czas nie mogę dojść dlaczego, skoro trasa i położenie punktów się zmienia, a skoro edycje są robione w tym samym miejscu, np. Złoty Stok, i tak nie ma siły, żeby nie iść, przynajmniej we fragmencie tą samą trasą?? Będę wdzięczna jeśli ktoś mi to wyjaśni :))
(Na koniec som i my i mapka w dłoni. W dłoni na wierzchu żeby się nie gubić – wiadomo)
Za taszczenie aparatu i uwiecznienie nas na fotach dziękuję Matce Terierów.
[…] wpisy o tych zawodach znajdziecie tutaj: Lendog 2016 , tutaj 2017 , edycja 2018 , Lendog […]