Pyknęło 8 miesięcy prawilnej narodowej rodziny. Model 2+ 3 bo przecież pies jako to dziecię liczone. 8 miesięcy utrzymania w dobrostanie mojej kopii zapasowej. I to połowicznej, bo druga połowa genetycznej pamięci operacyjnej przypadła P.
Po takim czasie z względnym dystansem mogę spojrzeć na sporo tematów. Czasem ktoś mnie o coś zapyta , może więc warto w końcu spisać nieobiektywne, prywatne przemyślenia. Ale przede wszystkim czas najwyższy w pisarskiej formie uporać sie z boleściami, niedogodnościami i nieodwracalnymi zmianami, które niczym obuchem w łeb, walnęły mnie wraz z pojawieniem się tej małej Purchawki.
Taki sposobem, trochę terapeutycznym dla mnie samej, a może pomocnym w jakimś stopniu dla kogoś, rozpoczyna się cykl wpisów pod hasłem dziennikowania, które przewrotnie zamiast dziennikiem będą pamiętnikiem
Powinnam więc rozpocząć „Drogi Pamiętniczku..” mam w tym roku 35 lat, według niektórych jestem starą matką dziecka, któremu aktualnie bliżej do huby, wczepionej w żywiciela , wysysającej siły witalne, ale na zdjęciach wychodzącej uroczo i tak niewinnie.
Jestem zadeklarowaną i nieuleczalną psiarą, z wizją siebie na stare lata obłożoną Futrami. Oczywiście jedno z nich to Pufa, drugie Bu, w końcu w pewnych formularzach od 3 lat wpisuję wiek Bu – „5”, tylko po to by w tym roku policzyć,że od 2016 to minęło ciut więcej latek niż pięć.
Nazywałam swoją stronę z twórczością od imion psów. Jeszcze do nie tak dawna byłam absolutną przeciwniczką posiadania potomka, szklankę wody podają kelnerzy, po co więc poświęcać tak wiele, dla napoju, po którym i tak trzeba się zgramolić na siku.
Miałam fajne żyćko. Pełne. Do teraz nie ogarnia mój umysł stwierdzeń o potrzebie posiadania dziecka, by zapełnić jakąś lukę. Moje życie dziurawe nie było, łatek czy innych wypełniaczy mi nigdy nie było trzeba. Definiuję siebie jako człowieka z pasjami- kocham podróże, nie jest to frazes na portal randkowy, wszak blog ten w zamyśle jest podróżniczym. Ilość posiadanych obiektywów, starych acz sprawnych, potwierdza moje czucie się fotografem, a własny sklep z obrazami to chyba styka na bycie artystą ? Wszystko to okraszone wszechobecnymi psami. Podróże małe, duże, inspiracje, samospełnienie, samozadowolenie, rozwój, chroniczny brak nudy .
I nagle bum. Zmiana planów, zaskoczenie całego wszechświata. Okres bycia kulą i mamy to. Życie wywalone kołami do góry.Niczym Bu tarzająca się na piaszczystej ścieżce- ja. Otumaniona pyłem zmian, otrzepując się, z zawrotem głowy godnym wyjęcia z pralki, po mocnym wirowaniu.
Jestem w punkcie, kiedy w swoim imieniu mogę powiedzieć – dziecko jest fajne. Ale jeśli jest tylko plastrem na niedosyt, próbą uzupełnienia braków w satysfakcji, to jest to cholernie kiepski plan. Nie wiem jak coś, dające tak kosmiczny poziom zmęczenia, stresu, zagarniające wszystko, cały czas, większość komórek w mózgu i przestrzeni w mieszkaniu, można traktować jako lek na niedosyt. Wszak to (nie)chodzący przesyt- fizyczny, psychiczny i emocjonalny
Czasami bąbelki się przydarzają. Ot, zrządzenie losu. Nasz jest skrzętnie zaplanowany. Mam w sobie krypto perfekcjonistę . Ujawnia się w określonych tematach. Stan biurka to tylko zmyłka, sterta ciuchów mieszkających już na fotelu to przykrywka dla potrzeby kontroli, planowania i skrupulatnego realizowania założeń. W pełni świadomie więc weszłam w macierzyństwo. A raczej zakładałam że w nie wchodzę,
W macierzyństwo się nie wchodzi. Wchodzić to można do mieszkania , po pracy. W posiadanie psa sie wpada. Mam na myśli to pełne posiadanie, z partnerstwem z psem- wędrówkami z nim, uczeniem, zabawą, pogłębianiem wiedzy.Za to w bycie rodzicem się wdeptuje.Po same kokardy. Grzęźnie się w euforii zmieszanej z przerażeniem i zagubieniem. Z psem jest stabilnie. Dość łatwo o rutynę. Jeśli tylko nam na tym zależy poznajemy nasze Futro, uczymy się siebie nawzajem. Z odpowiednią dozą empatii i rozumu stworzymy zgrany team, dostosujemy nasze plany do możliwości zwierza. On odwdzięcza się towarzyszeniem nam, byciem z nami. Z Suczami udało mi się machnąć calkiem miłą relację. Znam ich problemy, szanuję potrzeby, nie pcham w sytuacje w których one sobie nie poradzą.
W macierzyństwie mam nieznośne wrażenie, że to ja sobie nie radzę. Wdepnięcie oznacza zatopienie się w nieznanym, niemożliwym do stałego, pewnego ogarnięcia. Masz plan- to miło. Jaka szkoda by to była, jakby komuś zaczął się mityczny skok rozwojowy. Albo gdyby okazało sie, ze wraz z końcem okresu noworodkowego, skończyła sie subskrypcja na grzeczną, spokojną i cichą jazdę autem. Jazdę to ja mam, na wielu innych poletkach.
Drogi Pamiętniczku, kiedyś opowiem Ci dowcip o początkach bycia Matronem dla ludzkiego bytu. To będzie komediodramat, ze zwrotami akcji których nikt się nie spodziewa.
A na razie czas udawać że kładąc się o 2 w nocy, nadal realizuję jakiś niepojęty plan łączenia siebie tamtej a tą teraz. Łapczywie wyrywając z nocy godziny tylko dla siebie, nie licząc już pobudek na karmienie, z założenia uznając je za niewliczane w koszt całkowity.
P.S. blog nadal pozostaje psią strefą. Ale nasze psio ludzie życie oznacza teraz życie z M. Stąd też problematyka dzieciowa przewijać się będzie w różnych aspektach – życia, podróżowania, a nawet klamotów. Mam nadzieję, że będzie jednocześnie ona zjadliwa i przystępna, nawet dla tych, którzy jak ja niezmiennie w stosunku do nie mojego dziecięcia – fajno fajno byle z daleka :0
P.P.S. za motywację do wpisów dziękuję Shadkowej Maronie ( klik do Shadowków ).
Z przyjemnością czytam……….od deski do deski.
Pozdrowionka.?