Góry Sowie we mgle

Tradycyjnie kiedy tylko pogada dopisze, czyli nie ma temperatury przy której akumulatory odmawiają posłuszeństwa ani śniegów przy których mam wizje zakładania łańcuchów zaraz po wyjeździe za administracyjne granice miasta postanowiliśmy zrobić sobie jednodniowy wypad w górki tudzież pagórki. Wybór padł na nasze ulubione ostatnio Góry Sowie. Po zdobyciu Wielkiej i Małej Sowy postanowiliśmy rzucić się na takie szczyty jak Rymarz, Słoneczna i Kalenica z planem obiadowym w schronisku Zygmuntówka.

Wszystko przez książeczki PTTK, które znalazły się w moim posiadaniu przy okazji zaliczania wieży widokowej na Wielkiej Sowie. I takim sposobem Góry Sowie są od jakiegoś czasu naszą podstawową destynacją. Plan mieliśmy ambitny i mimo tego co się wydarzyło chcemy przy najbliższej okazji go powtórzyć. Mianowicie: trasa prowadząca szlakiem czerwonym z parkingu, poprzez szczyty do schroniska, powrót tą samą trasą. Mam nadzieję, że już niedługo uda się nam to, a na razie to co wymyśliliśmy w zeszłym tygodniu. A i owszem honia została zaparkowana w miejscu oznaczonym zgrabnym 🙂 kółeczkiem na mojej zaadoptowanej mapce.

Niestety siła wyższa zesłała na nas i na górsko zacną mgłę a może i jakąś formę pomroczności jasnej, bo nie zauważyliśmy znaków kierujących na czerwony szlak, więc ochoczo ruszyliśmy szlakiem żółtym MTB, bo przecież skoro są na nim ślady opon osobówki, na bank było to auto dowożące zaopatrzenie do Zygmuntówki, więc heja, idziemy. Nie wiem skąd taki pomysł a przede wszytki skąd pewność o słuszności naszego tentegowania 🙂

Mogę śmiało powiedzieć, iż szlak MTB jest bardzo przyjemny, lekkie podejścia i niewielka różnica wysokości pozwoliła nam i dziarsko dreptać i porobić trochę zdjęć, żeby móc udowodnić jaka to mgła nas spotkała. Przez cały czas marszu drogą MTB nie spotkaliśmy nikogo, co nas ani trochę nie zaniepokoiło, w końcu są świeże ślady opon, za to ścieżka była poprzecinana mnóstwem tropów przeróżnych zwierząt. Puf chyba wczuła się w dziką atmosferę bo nawet sobie trochę pohasała 🙂

(Widoki super, mgła okazała się bardzo klimatyczna, pewnie by taka nie była, gdybym była tam sama :))

(Piesa taka skoczna 🙂 Proszę zauważyć że śniegi są, a swetra nie psie nie ma 🙂 Dieta cud :))

(W kółku zostało auto, my po około 2 godzinach znaleźliśmy się w miejscu „tu jesteś”. Letko się minęliśmy z czerwonym szlakiem obchodząc „Dzika” i CHYBA będąc po drodze gdzieś w okolicach „Diamentowych Skałek :), na mapce z oznaczonym szlakiem MTB widać też nasze wesołe odbicie drogą pożarową – można? Można 🙂 )

Mimo najlepszych chęci miejsce w którym znaleźliśmy się po 2 godzinach pokrzyżowało nasze plany zdobywcze. Nie będąc pewnymi pogody podjęliśmy decyzję o skróceniu trasy tylko do Bielawskiej Polanki, z której mogliśmy wejść na nieszczęsny czerwony szlak i wrócić do samochodu.

(Droga do Bielawskiej Polanki zmusiła nas do trochę większego wysiłku, ale może to kwestia rozleniwienia po prawie płaskim szlaku MTB)

(Jedyny, może nie minus, ale punkt w ramach atrakcji tej części czerwonego szlaku, którą wracaliśmy to ostre zejście zaraz za Polanką)

To co dało nam w kość przez całą wyprawę to plusowa temperatura. W nocy spadł świeży śnieg, który jeszcze nie zdążył się stopić, pod nim zalegała za to głęboka warstwa czegoś stopionego o konsystencji.. budyniu. Niestety powyżej poziomu podeszwy, więc oboje wróciliśmy z mokrymi pamiątkami w butach. Mamy w planach kolejne podejście do tematu, przynajmniej wiemy już gdzie zaczyna się nasz szlak 🙂 Chociaż okazuje się że stwierdzenie „nasz szlak” jest bardzo względna” o ile ma się herbatę w termosie i kanapki z pasztetem na drogę 🙂

Dodaj komentarz