Fajnie jest zdobywać to co naj. Najlepsze, największe… sami wiecie. Skoro więc na Dolnym Śląsku mamy dumnie górujący nad okolica najwyżej położony zamek oczywistą oczywistością jest, że i pufostado musiało się tam prędzej czy później wgramolić.
Bo słowo WGRAMOLIĆ może spokojnie być określeniem przewodnim tej eskapady. Zdobywanie zdecydowanie kojarzy mi się z czymś szybszym i pełniejszym gracji. A w moim przypadku Rogowiec to chwilami mała walka o przetrwanie, z domieszką zadyszki. I rozważań czy odpiąć Bu, licząc, że nie zniknie nagle połączenie pomiędzy uszami i mózgiem i nie odda się podążaniu za tropem. Jako alternatywę, oczami wyobraźni widziałam siebie, zbierającą do kieszeni wybite zęby.
Na szczęście takich chwil było nie za dużo. Na pewno byłoby ich więcej gdybym wybrała się tam pełną zimą bez odpowiedniego sprzętu. A to taka niepozorna górka się wydaje. Bo te Sudety to takie nie za wysokie…
Ale od początku czyli od parkowania. Zatoczka przy drodze. Na googlach i steet view poznacie to miejsce po Panu Kaloszu. Tak. na street view załapał się zapewne pan grzybiarz przebierający obuwie. Tak wiec parkujemy koło Pana Kalosza i rozpoczynamy wędrówkę ku górze, szlakiem niebieskim
Od początku liczcie się z podejściem. Plus? od razu robi się ciepło 🙂
My dreptaliśmy tędy w aurę pół na pół. Trochę zima, która by chciała być, ale nie zdążyła się jeszcze rozkręcić. a trochę wiosny, roztapiającej to co zostało ze śniegu. Jako bonus sama charakterystyka Gór Suchych. Luźne kamienie, ziemia o charakterystycznym kolorze. Wszystko to to przepis na trudne podejście, wymagające koncentracji nad tym gdzie się stawia kroki.
Ale prawdziwa zabawa zaczyna się na ostatnim odcinku wejścia na same ruiny zamku. Żółty szlak pnie się ostro w górę, a w taką aurę jak nasza było tu na prawdę ślisko. To są takie chwile, kiedy przydaje się opanowanie psa/ mały pies, którego łatwo wyhamować na zejściach/ zapięcie z przodu na szelkach. Cokolwiek by to nie było, uważajcie na całej trasie, łatwo tu o potknięcie i kontuzję .
Zamek Rogowiec to pozostałości warowni, datowane na XIII wiek w jego początkowej historii pojawia się postać Bolka I Surowego.
Przycupnięta na wysokiej skale miała spełniać swoją rolę razem z warowniami Grodno, Nowy Dwór, a niektórzy mówią, że również z zamkiem Radosno
Jak na mój zasapany wchodzeniem gust to jest to świetna miejscówka żeby mieć warownię. Mało kto wejdzie, a jak wejdzie to się i tak umęczy wchodzeniem 😉
Na szczycie można ponapawać się widokami. dać sobie wytarmosić włosy, albo jak Suczydła – brody podmuchami wiatru. Jest tu miejsce na ognisko. Raczej dziko zaaranżowane. My woleliśmy nawet z kanapkami zejść bezpiecznie niżej i dalej. Szczególnie, ze plany na trasę były ambitne. Po ruinach – szczyt! Bo jak kolekcję powiększać to o kilka zdobyczy.
I takim sposobem machnęliśmy sobie zaliczenie Jeleńca (902 m n.p.m.) – jeśli chcecie fotkę przy podpisanym kamieniu, żeby udowodnić szerszej publiczności swoją obecność tam, nie rozpędzajcie się. Tablico-kamień stoi bokiem, strategicznie hamujcie na zejściu.
Ponieważ jesteśmy hardcorami, a ja lubię wyprawy, o których jest co opowiadać, mały przypał zawsze dobrze prezentuje się podczas opowieści przy winku, zaplanowałam nawrotkę i powrót przez Przełęcz pod Gomólnikiem (zerknijcie na koniec na mapkę ).
Szlak żółto–czerwony jest fajny, ale zejście po ścieżce przez łąkę, a później przez miks ścieżynki ze strumieniem, z lekką nutką dekadenckiego roztopionego śniegu jest jeszcze lepsze. A najlepsza jest moja mina, kiedy po ostrej walce o wędrówkę z suchymi skarpetkami spotkaliśmy parkę, z butkach typu „zamszowe para-turystyczne buciki do fotki na insta” zadała nam całkiem poważnie pytanie czy tam skąd przyszliśmy to będzie fajna traska na przejście się i czy gdzieś nią dojdą. Dojdą. Do etapu kałuży w bucie i wielkiej łąki 😀
Za to poleciliśmy im naszą dalszą „traskę” czyli wdrapanie się szlakiem żółtym w okolice Rogowca. A w naszym przypadku zakończyło się ono wbiciem na znaną już trasę wprost do piesowozu. Podejście jest, ale do przeżycia. Nie ma co udawać, tutaj plaskatych podejść nie ma. To jest właśnie urok tych terenów i startując na szlaki tych okolic po prostu bierzemy to na klatę i cieszymy się ze zmęczenia, zadyszki i widoczków.
Dystans jaki przeszliśmy to ok 10 km ale takich konkretniejszych kilometrów. Przygotujcie się na fragmenty trudniejszego wejścia- luźne kamienie, luźny śnieg i spięte pośladki . Odcinek od Przełęczy pod Gomólnikiem do szlaku żółtego- ścieżka jest ale można liczyć się , że pójdziemy częściowo potokiem.
Mapka do kliknięcia TUTAJ
Za towarzystwo dziękujemy z Suczydłami reprezentacji Angielskiego Psa
Oj pieski musiały być zadowolone 🙂
piękne masz te psiaki 😀 a taki spacer, w takich okolicznościach przyrody, to po prostu marzenie 🙂
Czy to szanucerek? w dzieciństwie koleżanka miała takiego i do teraz został mi sentyment.. 🙂
tak! to znaczy pretenduje 🙂 jest z fundacji sznaucerkowej i na bank ma wśród przodków cudnego sznaucera. tylko gdzieś po drodze jakieś geny kota wpadły, sądząc po zachowaniu ;)to są uzależniające na całe życie psy , nie dziwi mnie Twój sentyment <3
Koooooham góry! mam nadzieję, że niedługo uda mi się tam wybrać
góry są cudowne <3 trzymam kciuki,żeby udało Ci się jak najprędzej wybrać . Nie ma nic lepszego dla zdrowia psychicznego i fizycznego niż taka wędrówka 🙂