Kilka razy do roku, przy odpowiednich kombinacjach resztkami dni wolnych w pracy da się wytworzyć długi weekend. Takowy miał szansę zaistnieć na koniec października i voila! Mamy zapsioną ekipę, zestaw planszówek, zapas domowego cydru, żółte krowy za oknem i widoki. Widoki wszędzie, wokoło, do spółki z końcem świata i totalnym chillem.
(Warto zrobić sobie weekend daleko za miastem bo ponieważ nic tak nie męczy psiej mózgownicy jak miliony nowych zapachów, również tych niezbyt przyjemnych dla człeczego nosa, luźno biegające burki przylepiające się do strategicznych suczych części anatomicznych, kuraki, gęsiaki i krowy na wyciągnięcie pyska :))
I tu, na samym wstępie pojawia się mój osobisty dylemat moralny. Jeśli nie powiem gdzie nocowaliśmy, będzie to nie fair wobec gospodarza, który przez otwarcie drzwi swojego domu, na całą ich szerokość, dał nam możliwość spędzenie kilku dni w cudownym otoczeniu i domowej atmosferze, gdzie psy są mile widziane, a my mamy do dyspozycji przestrzenie do wspólnego spędzania czasu, gotowania i po prostu bycia. Z drugiej strony jak komuś o tym powiem jest duże zagrożenie, że wszyscy będą chcieli tam pojechać a ja chcę tam wracać jak najczęściej, mieć możliwość zaszycia się w głuszy malutkiej miejscowości i wyjścia na szlak zaraz za płotem. W związku z tym postanowiłam napomknąć o Agroturystyce Pograniczna, ale tak delikatnie 🙂
(Mało plusów miejscówy? Pan Janusz, gospodarz to zapalony jeździec MTB, przewodnik, a od soboty właściciel białego haszczaka Marleya)
Jak zostało powiedziane tak zostało uczynione: startując spod domu zaliczyliśmy trening tropienia w warunkach arcytrudnych. Tu muszę pochwalić Bu za błyskawiczne odnalezienie pozoranta, mimo bliskości kilku zapłotowych burków. Bo o tym, że Pufiok przesadził rów dziarsko wspinając się na leśną skarpę gdzie czekał człowiek-puszka mówić nie muszę 🙂
(„Ale wiesz że jest prawie że kalendarzowa zima co niezbicie Å›wiadczy o tym że należy sznaucerowi zakÅ‚adać bezrÄ™kawnik z golfem na każdy poranny spacer?”)Â
Dobra rada dla tych którzy siÄ™ już wybiorÄ… na wieÅ›, w góry szczególnie. JeÅ›li przyjdzie Wam do gÅ‚owy przespacerować siÄ™ z psami po łączce pod lasem, albo nie spuszczajcie psów, albo ubierzcie siÄ™ w strój, który umożliwi Wam szybkie bieganie po pochyÅ‚ym, mokrym, trawiastym terenie, podczas synchronicznego Å‚apania psów na smycz, wydawania ewentualnych poleceÅ„ – korekt na drÄ…cÄ… japÄ™ sucz i uciekanie przed goniÄ…cym was koniem pociÄ…gowym. Ot, taka atrakcja 🙂
Atrakcje regionu to wiadomo-góry i pagóry
My na pierwszy rzut wybraliÅ›my rowerowy czerwony, który nie wiemy po dziÅ› dzieÅ„ gdzie prowadzi ponieważ eksplorowaliÅ›my go w cekach fotograficznych i ja osobiÅ›cie cieszÄ™ siÄ™, że mężczyznÄ™ mojego ze sobÄ… zabraÅ‚am – ktoÅ› mapÄ™ i poÅ‚ożenie geograficzne ogarniać musi, szczególnie kiedy żeÅ„ska część przeżywa chwile zachwytu na widok kolorów liÅ›ci okraszone bieganiem za sukami z aparatem.
Na drugi ogień poszła trasa z Andrzejówki. Już kilka razy startowaliśmy z tego miejsca z naszym dogtrekkingiem, m.in. WTEDY. Jeśli ktoś ma wielką ochotę informuję, że da się dojść z Głuszycy do Andrzejówy. Z buta. Ja należę do grona leniwców, co to nie będą dreptać, jeśli mogą podjechać. Więc parking pod Andrzejówą i na bogato, trasą przez Waligurę, a co!
(Dobra, prawda jest taka że byÅ‚o zimno, ja pomyÅ›laÅ‚am „co tam, szybciej niczym innym siÄ™ nie rozgrzejÄ™”, wyparÅ‚am z pamiÄ™ci poprzednie podejÅ›cie do podejÅ›cia i wiedziaÅ‚am, że albo wlezÄ™ tam teraz, na samym poczÄ…tku albo uznam, że Waligura jest nieistotnym pagórem 🙂 )
Dalej, szlakami trochę żółtym trochę czarnym przemieściliśmy się do Sokołowska. Całą trasę szłam z myślą o makaronie z oliwą truflową, który tam zjem. I wiecie co? tak jest ! w poniedziałki nieczynne. Radzę sobie takie rzeczy zapisywać nie tylko w głowach ale w każdym kajeciku, kalendarzyku i telefonie, żeby uniknąć sytuacji kiedy po dobrych kilku kilometrach marszu musicie obejść się smakiem.
(Wspominałam że wdrapaliśmy się też na Szpiczak i co odważniejsi wdrapali się jeszcze! Wyżej na wieżę widokową? Widoki podobno zapierające dech :))
Koniec końców, przechodząc ok 13km (proszę nie za pominać o wspominanych wcześniej szczytowaniach, długich podejściach i zbyt krótkich zejściach) dotarliśmy do punktu wyjścia czyli Andrzejówki. Niezmiennie NIEpsiolubna ugościła nas zupą i pierogami. Były chyba dobre, chociaż byłam już tak głodna, że smakowałby mi nawet szpinak 🙂
Mapka klikalna TUTAJ a screen poniżej 🙂