Lendog to organizowane już od wielu lat zawody dogtrekingowe. Miłośnicy szwendania się po lasach i górach z psami zjeżdżają do Chełmska Śląskiego, by rywalizować na trasach o kilku długościach, a co za tym idzie -stopniach trudności.
Tak powinien zacząć się wpis , który miał zostać napisany i opublikowany uwaga uwaga.. rok temu
To się nazywa szybkość jak u ślimaków, które tak chętnie tropi na spacerach M. W ostatnim czasie mam obsuwy, ale ta jest już wyjątkowa.
Na Lendogu byliśmy wielokrotnie. Przeszłam ewolucje od zawodów o puchar sołtysa, przez wieczorne ogniska pod ośrodkiem, z którego startowaliśmy i gdzie nocowaliśmy. Tęsknię za tamtymi wieczorami pełnymi ciepła ognia. Tęsknię nawet za zawsze obecną mobilizacją do chowania żarcia i dreszczykiem emocji czy w tym roku Pufa też uda wielką ucieczkę, ukradnie kilo kiełbasy grillowej a ja będę zachodzić w głowę czy pożarły ją już wilki czy inne dzikie kuny leśne.
poprzednie wpisy o tych zawodach znajdziecie tutaj: Lendog 2016 , tutaj 2017 , edycja 2018 , Lendog 2019,
Lendog był moim początkiem zawodów dogtrekkingowych. To tu poznałam urok mniejszych zawodów, organizowanych z uważnością, gdzie poza trasą dostajemy wikt, opierunek i co roku kubas . Stał się odnośnikiem do oceny pozostałych tego typu imprez. Nawet P stawia Lendoga, z jego trasami po górach Kruczych, spotkaniami po wędrówce, jako przykład najlepszych dla nas zawodów.
Problem jest taki, że każde miejsce odwiedzane regularnie, a jak się okazało również wydarzenie, niesie ze sobą ładunek emocji. Wspomnień, pozytywnych myśli, które lubimy odkopywać kiedy wracamy. To dobra strona. Ta gorsza to … fakt że miejsca odwiedzane regularnie wloką za sobą wspomnienia. Nawet najpiękniejsze, w pewnych okolicznościach potrafią wywołać smutek i żal .
Lendog 2023 był ostatnimi zawodami jakie łyknęliśmy w komplecie. Niedługo po nich stan Pufy poleciał na łeb na szyję a koniec kwietnia przyniósł najgorsze rozstanie. Nic nie jest już takie jak kiedyś a ja , mimo upływu kolejnych tygodni, nadal chwilami nie potrafię opanować napływającego smutku. Można powiedzieć, że to tylko pies, że jest drugi. Ale każdy kto miał już okazję spotkać swojego psa- życia wie o czym mówię .
Początkowo , po samych zeszłorocznych zawodach, nie miałam czasu i głowy do ogarnięcia wpisu. Potem nie potrafiłam już napisać nic .Nie potrafiłam wspominać trasy, podejść.
W tym roku powiedziałam że nie jadę. Nie chcę , nie jestem w stanie znaleźć się w miejscu, które przypomni mi wszytko. Nie dam rady, kiedy ktoś zapyta gdzie drugi pies, odpowiedzieć : „nie żyje”
Na co dzień daje radę, ale wiem, ze są takie wieczory i miejsca kiedy jestem na granicy rozpadnięcia się emocjonalnie.
I chyba dlatego , w ostatniej chwili, pod namową Organizatora- swoją drogą Damian- pozdro i dzięki! – stwierdziłam JADĘ. Na najkrótszy dystans, rodzinny, bez klasyfikacji . Nie dla trasy i spotkań. Dla terapii i uporania się ze stratą. Po to , żeby móc znowu wrócić do normalności. Dać sobie i przede wszystkim Bu- takie żyćko jak wcześniej. W końcu wszystkie to lubimy
Uznaję więc, że wchodzę na ostateczny etap mojej auto terapii straty. Każdy potrzebuje jakiegoś czasu na pogodzenie się ze zmianami. Ja potrzebowałam sporo. Mogę już pojechać w chyba wszystkie nasze ulubione miejsca spacerowe. Czas dać sobie radę z zawodami i zaległymi wpisami. Zdjęcia przywołują wspomnienia. Przecież są to miłe myśli, nie tylko smutek.
Tak więc przed Wami zaległy wpis o Lendogu 2023.
Zawody 2024 były dla nas edycją pierwszych razów. Poczynając od tego że odbyły się w innym miejscu, bo centrum zawodów- start, meta i cała otoczka usadowiły się na stadionie w Chełmsku Śląskim, przez zmianę konwencji pozazawodowej. I tu pierwsze przemyślenia. Do tej pory była to impreza kameralna. Miejsce zawodów było na względnym odludziu, jedynymi osobami kręcącymi się tam byli zawodnicy i ich sztab czyli rodziny itp ekipy. Duże , nierozcieńczone postronnymi osobami stężenie psiarzy i psów. Miało to swój urok. Szczególnie wieczory. Dla tych ognisk nocowaliśmy w ośrodku. P powiedział by że ciutkę też dla lokalnej gastronomii, ale wiadomo ze każde wydarzenie ma swój smak. Jedne pierogów ruskich, inne w mojej pamięci będą dziwnym rozgotowanym ryżem z potrawką na kartkę wydawaną z pakietem startowym . A dotychczasowe Lendogi smakowały kiełbaską z ognicha.
Ten miał inny smak. Ze względu na to że nasze stado powiększyło się o pewnego ziemniaczka nie wzięliśmy udziału w pełni w wieczornej imprezie, ale o ziemniaczku później.
Zakończenie Lendoga było inne .O wiele głośniejsze, otwarte na mieszkańców. Smakowało napojem już nie craftowym a lanym , kotlecikiem z przystadionowej knajpesy . Na szczęście wbicie na metę miało smak , jak zawsze, przekąsek które ja określam mianem ” koło gospodyń wiejskich.” Słyszysz to i od razu kojarzysz z ogórkiem kiszonym , chlebem ze smalcem , TYMI ciastami i parzoną kawą .
To mój blog więc mogę wyrazić swoją opinię. Rozumiem organizatorów zawodów, skąd taki ruch . Rozpropagowanie imprezy wśród mieszkańców, zrobienie wydarzenia też dla lokalnej społeczności. W końcu to lokalna impreza promująca te tereny. Kumamy , doceniamy.
Ale dla mnie umknęła gdzieś kameralność . Uleciała wyjątkowość spotkania wielbicieli szlaku z psem. Zabrakło atmosfery tamtych wieczorków, kiedy zostawali tylko najwytrwalsi . Gdzie w totalnej ciemności było tylko ognicho, grupka ludków, parę chwilami wokalizujących w pokojach psów- ale to nie było ważne, w końcu byli tam tylko psiarze. Uwielbiałam to i po cichu liczę, że jeszcze to wróci. Bardzo bym tego chciała.
Czy był to zgrzyt zawodów? Nie ! to był tylko brak wisienki na torcie. A całe lendogowe ciacho po raz kolejny smakowało pysznie. Mimo że wiedziałam, ze będzie ostatnim z Suczami w komplecie
Wybraliśmy się na trasę rodzinną. Przeze mnie zwaną geriatryczną . To były ostatnie zawody Pufy . I pierwsze M. Nie chciałam forsować żadnej z nich, a przewrotny los dał nam do dyspozycji dziecięcy wózek właśnie wtedy, kiedy Pufiaczek potrzebowała podwózki, żeby nadal być z nami i , na tyle na ile przez dekadę ją poznałam- wiedziałam że by czerpać radość z bycia w nowej dziczy.
Tak więc trasa rodzinna zapowiadała się w sam raz dla nas. Sam Organizator zapewniał mnie, że jest całkowicie przejezdna z wózkiem
I tu pojawiła się kolejna nowość zawodów która mnie wprawiła w palpitacje serca . Trasa rodzinna NIE BYŁA PĘTLĄ. Zostaliśmy wywiezieni kawałek od Stadionu i to taki całkiem spory. Stamtąd ruszyliśmy na szlaki.
to teraz wyobraźcie sobie moje przerażenie. Wózek- trzeba było go upchać do busika, który kursował z zawodnikami. Do tego my z P, Młoda i Pufa u nas na kolanach i Bu. Plus bus pełen psów i trochę dzieci. Przypominam . i Bu. Która szczerze nie cierpi innych psów blisko niej, ma awersje po pogryzieniach i broni M przed innymi psami.
O dziwo wszyscy przeżyli a ja nie doceniłam mojej Suki <3
Ale pamiętajcie, że takie akcje jak dowóz na start busem się zdarzają. Oznacza to że pies musi wsiąść do busa z innymi psami.
Kaganiec i nasz spokój i opanowanie sytuacji są niezbędne
I tu ważny temat- nie mamy super sportowego wózka. Ale nie mamy też popierdółki na małych kółeczkach. Misia w terenie wozi się w Easywalker Harvey 3, czyli czymś całkiem wytrzymałym . Jak bardzo?
W wózku siedziała M, ważąca ok. 9 kilo. Do tego torba wózkowa z całym dzieciowym asortymentem . A w koszu Pufinka. Można więc podziwiać ile zniósł nasz wózek. I tak – trasa była przejezdna. I nie tylko my pchaliśmy ciężar naszych decyzji.Były dziecięcia w sportowych wózkach typu Thule. Był też piesek w wózku. Bo tak jak my, też i inni uważają ,że na starość czy też niedomagania inne nie zostawia się przyjaciół tylko się pcha ten cholerny wózek, żeby niezmiennie być razem. To był piękny aspekt wędrowania na tej trasie <3
Trasa jak zawsze przepiękna, choć momentami dla nas trudna. Większe kamienie, żwirek. Nie było łatwo. Ale dało się. Ogromny plus, że jak zawsze po trasie krążyły „służby”- m.in. straż pożarna na quadach. Przy nas nawet raz zatrzymali się z pytaniem czy wszytko ok. Bo przecież na trasie zawodów jak jakaś ekipa siedzi i piknikuje to coś niezbyt normalnego. A to tylko rodzina 2+3 w składzie z roczniakiem .
Byłam ogromnie dumna z Pufy. Już wtedy jej stan był jaki był. Wtedy tego nie wiedziałam ale stałyśmy na krawędzi ogromnego kryzysu, który prawie pokonał nas wcześniej niż nowotwór- serce. Ale mimo to, kiedy Pufa sama uznawała że ma ochotę, pozwalałam jej dreptać w jej tempie. Nie było zawrotne ale cieszyło mnie to, że ją cieszy trekking .
Z perspektywy czasu, nawet teraz- siedząc i chlipając na samo wspomnienie, cieszę się , że kulaliśmy się tam. Łażenie po górach, zawody dogtrekkongowe- były czymś co Pufie sprawiało radość. A ja teraz cieszę się, że nie odpuściłam i był to element który dołożył się do całości pod tytułem „zrobiłam wszytko by dać jej najlepszy , najszczęśliwszy i najbardziej komfortowy ostatni odcinek życia . Naszego wspólnego życia”. Byłam jej to winna
Trasa rodzinna nie była klasyfikowana czy tam punktowana. A nawet gdyby była, i tak nie mieliśmy parcia na wynik. Hehe jakbyśmy normalnie mieli 😉 Nie byliśmy ostatni! ale nie to było ważne.
Cieszyłam się udziałem. „Zaliczeniem” kolejnego Lendoga. Lubię myśl, że mimo, że ta edycja była na zawsze pozostanie dla mnie pewnym zakończeniem, stała się też początkiem. Powoli wracam do normalnego życia, ogarniam głowę po tym jak zostałam pozbawiona bardzo ważnej jego części.
Lendog 2024 już za chwilę. Na niego pojadę tylko z Bu . Potrzebuję czasu dla siebie i Busi, muszę odetchnąć i spojrzeć na parę zmiennych z perspektywy. Liczę że i na te zawody spojrzę ze świeżej perspektywy, mimo, że decyzja o starcie została podjęta na hurra.
Tak samo jak u mnie , tak i w Lendogu zachodzą zmiany. Widzę, że Organizatorzy ciężko pracują nad każdą edycją. Jednocześnie jeszcze się taki nie urodził co by wszystkim dogodził. Jestem pewna że i w tej sprawie znajdą sie zachwyceni jak i tacy jak ja, którzy nadal wielbią te zawody ale trochę wzdychają za kameralnością .
Trzymam ogromnie kciuki za Lendogową ekipę. W końcu to ich zawody wybrałam na chyba już ostatni etap uporania się ze stratą Pufinki.
P.S. Jeśli szukacie noclegu w Lubawce podrzucam namiar na Zakątek u Natalii. Dla nas czyli rodziny psio dziecięcej to był najlepszy możliwy wybór. Mieszkanie, łazienka z wanną, pralka do dyspozycji w razie czego a nawet wanienka dziecięca, którą właścicielka zostawiła dla nas, kiedy dowiedziała się, że będziemy z M. Kwestia noclegu była czymś co mnie stresowało podczas tego wypadu a okazało się, że trafiliśmy na bardzo dobrą miejscówkę. Polecajka
Info o zawodach i stronę Organizatora znajdziecie tutaj : Lendogowe www , fejsik i instagram